Sznycel
notion.
Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 213
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zielonki
|
Wysłany: Pią 19:52, 04 Wrz 2009 Temat postu: szach mat. |
|
|
zainspirowane pewnym szachistą z obozu i koleżanką Myą.
proszę o bardzo szczerą opinię!
Szachy to Twój żywioł – pomyślałam, patrząc na Ciebie, wygrywającego kolejną partię. Ogrywałeś po kolei wszystkie dzieciaki, które amatorsko zbijały pionki. Nawet wychowawca naszego turnusu nie dawał sobie rady z Twoimi zręcznymi dłońmi i umysłem szachisty. Uwielbiałam patrzeć na Twoje palce, odkładające raz po raz figury, które Twój rywal stawiał na złych polach.
Byłeś wyrozumiały dla innych graczy, delikatnie i rozważnie pokazywałeś im, gdzie popełniali błędy. Słuchałam każdej rady, której udzielałeś i zapamiętywałam, chociaż nie były przeznaczone dla mnie. Aż w końcu wpadłam. Szóstego dnia obozu odbywał się turniej szachowy. Przyszłam tylko dla Ciebie i patrzyłam jak znowu zwyciężasz. Finałowa rozgrywka była dla Ciebie bułką z masłem. Patrzyłam zafascynowana, kiedy brałeś do ręki gońca. Wiedziałam, co się stanie, Twój rywal jęknął, kiedy zdał sobie sprawę z ostatniego błędy, jaki popełnił. I wtedy złapałeś mnie na gorącym uczynku; odwróciłeś głowę i spojrzałeś mi prosto w oczy, mówiąc przy tym:
- Szach mat.
Przestałam oddychać pod naporem Twego wzroku. Utonęłam w błękicie Twoich oczu. Pierwszy raz w życiu nie potrafiłam bezczelnie się uśmiechnąć, odwrócić głowy i odejść, pokazując palcem, że chcę być poszedł za mną. Wystarczyłoby jedno muśnięcie wargami i byłbyś mój. Ale nie potrafiłam się odezwać, a co dopiero ruszyć. Wykrzywiłeś usta w zażenowanym uśmiechu, odwróciłeś wzrok, zwalniając swój czar, podziękowałeś za grę i odszedłeś do hotelu. Czułam, że policzki mi płoną. Ostatkiem sił zmusiłam się, by nie pobiec za Tobą i zapytać, dlaczego patrzyłeś na mnie, wymawiając te dwa słowa przeznaczone tylko zwycięzcy. Czy rzuciłeś na mnie jakąś klątwę? Zaczęłam nerwowo przebierać palcami, zostawiając paznokciami małe, półkoliste ślady na udach. Wstałam z krzesła, podejmując decyzję. Idę. Zawsze szłam, kiedy miałam na to ochotę. Zawsze spełniałam swoje zachcianki, a mężczyźni mi w tym pomagali. Zawsze bawiłam się życiem. Carpe diem – jak przystało na prawdziwą epikurejkę.
Znalazłam Cię przy barze, właśnie zamawiałeś dwa drinki. Dla kogo kupiłeś ten drugi? Usiadłam niepewnie w rogu pomieszczenia. Przejechałam wzrokiem po wszystkich obecnych ludziach. Do kogo podejdziesz? Nie wyglądało na to, żeby komuś brakowało towarzystwa. Zerknęłam kątem oka na Ciebie. Przyglądnąłeś mi się ciekawie i ruszyłeś w moją stronę. Przestraszyłam się. W ciągu kilkunastu minut poczułam przez Ciebie tak wiele różnych rzeczy. Jeszcze nikt tak na mnie nie działał, nikt nie patrzył tak na mnie, nikt mnie tak nie zainteresował.
Postawiłeś małą szklankę przede mną, usiadłeś niedbale i odezwałeś się:
- Wiedziałem, że przyjdziesz.
A głos miałeś tak wyprany z uczuć, jednocześnie zawiedziony i zażenowany moim przewidywalnym zachowaniem, że aż pomyślałam o odejściu stamtąd.
Upiłam łyk trunku. Kamikadze. Mój ulubiony drink.
Skąd wiedziałeś? Pytał mój wzrok.
- Wybrałem pierwszy lepszy – powiedziałeś i cicho się zaśmiałeś.
Przeszedł mnie dreszcz. Co to za nowe uczucie, które obudziło się w moim sercu? Odetchnęłam głęboko, uspokoiłam myśli i zebrałam się w sobie.
Spojrzałam na Ciebie i uwodzicielsko przeczesałam włosy palcami. Mój wzrok prześlizgnął się po Twoich oczach, nosie ustach. Zszedł w dół aż do rąk, które trzymałeś założone na brzuchu. Wyobraziłam sobie Twoje długie palce głaszczące mój policzek. Tak bardzo chciałam to poczuć, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Pochyliłam się wolno, by ściągnąć z Twojej bluzki pojedynczy włos. Wiedziałam, gdzie spocznie Twój wzrok, po to właśnie zakładałam bluzki z dużym dekoltem. Przestałeś się ironicznie uśmiechać, oczami wyrażałeś tylko złość. Już prawie dotykałam Twoich ramion, kiedy wstałeś gwałtownie. Krzesło, na którym siedziałeś upadło z łoskotem na podłogę.
- Skończ grać! – Krzyknąłeś na cały lokal.
Zesztywniałam z przerażeniem patrząc jak odchodzisz. Nie obchodziło mnie to, że wszyscy na mnie patrzą, że zaczynają szeptać coś. Świat zrobił się dziwnie zamazany. Łzy? Nie, to nie w moim stylu. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko dziwny grymas. Wyszłam czym prędzej z hotelu i pobiegłam na plażę. Skupiłam się na odgłosie, jaki wydawały moje trampki uderzając co chwilę o asfalt. Zatrzymałam się tuż przed morzem, zdjęłam buty, pozwalając zbliżającej się fali zalać moje stopy.
Jaki piękny zachód Słońca – pomyślałam wtedy patrząc w dal.
Dziwne, nigdy na takie rzeczy nie zwracałam uwagi. Ukryłam twarz przed światem, myśląc, że maska epikureizmu przylgnie do mnie jak nowa skóra. W krótkim czasie zmieniłam się tak szybko, że nie zauważyłam nawet, w którym miejscu straciłam przyjaciół. Czy to chciałeś mi przekazać, Królu Szachów?
Usiadłam załamana na piasku. Tęskniłam za Tobą, a przecież nawet Cię nie znałam. Zaczęłam budować zamek. Im był bliższy ukończenia, tym bardziej płakałam i żałowałam, że nie ma przy mnie nikogo. Chciałam by ta niewinna zabawa przywróciła chociaż cząstkę dawnej mnie. Kiedy kończyłam ostatnią wieżę z piasku, usiadłeś obok mnie, nic nie mówiąc. Czułam, że patrzysz w głąb mnie, sprawdzasz, czy da się wyciągnąć moją duszę zza muru rozpusty, który przed nią postawiłam. Odwróciłeś głowę w stronę morza. Zmieniłeś wyraz twarzy na zamyślony i powiedziałeś:
- Jutro wyjeżdżam.
Chciałam byś nigdy tego nie powiedział. Chciałam byś pomógł mi odnaleźć siebie. Chciałam choć raz położyć głowę na Twoim ramieniu. Ale znowu nie zdążyłam. Wstałeś szybko, otrzepując spodnie z piasku, jakbyś wiedział, że zaraz uczynię jakiś krok. Że zrobię coś, co już nas nie zatrzyma. Nie podałeś mi ręki, nie chciałeś bym poszła z Tobą.
Noc nadeszła szybko, nie dając ukojenia moim myślom. Leżałam w pokoju i nie mogłam zasnąć, cały czas powracałam do tych czterech zdań, które skierowałeś do mnie w ciągu tego dnia. Czy każdemu pomagasz odnaleźć to ‘zagubione ja’? Czy byłeś dobrym duchem, który ukazał mi się, by powiedzieć, że niedługo zupełnie zatracę się w zabawie?
Kiedy zaczęło świtać, wybiegłam z hotelu. Zdałam sobie sprawę, że Ci nie podziękowałam, nie poznałam nawet Twojego imienia. Nie zdążyłam. Autobus, który miał Cię zawieźć na lotnisko, właśnie znikał za zakrętem.
Stanęłam załamana na środku drogi. To nie tak się miało skończyć. Odwróciłam się ze łzami w oczach. Kiedy oślepiło mnie poranne Słońce, uśmiechnęłam się niepewnie.
- Szach mat. – powiedziałeś podchodząc do mnie.
|
|